piątek, 2 października 2015

Na Jawie. Rozdział XXII.

Stała w całkowitej ciemności. Nie widziała kompletnie nic. Czuła okropny chłód pod stopami. Stała boso. Rękoma wyczuła, że ma na sobie piżamę. Czyżby znów lunatykowała? Nie zdarzało jej się to od 7 roku życia. Nie miała przy sobie różdżki i nie wiedziała, w którą stronę się ruszyć. Dostrzegła w oddali jakby dwa błyszczące punkty, które po chwili zniknęły. Zaraz znów się pojawiły, tym razem kawałek bliżej. Hermiona niewiele myśląc ruszyła ku nim powolnym krokiem. Szła w kompletnym mroku i ciszy, dopóki nie usłyszała przeraźliwego, rozrywającego ciszę dźwięku - głośnego syknięcia. Usłyszawszy je zaczęła biec z całych sił w przeciwnym kierunku, niż ten z którego ono dochodziło. Biegła całkowicie nie wiedząc gdzie. Na wszelki wypadek wyciągnęła ręce, aby nie uderzyć w jakąś ścianę. Zaczęło jej szumieć w uszach i słyszała groźny odgłos coraz bliżej za sobą. Biegła ile sił w nogach, dopóki nie potknęła się i nie upadła z pełnym impetem na kamienną posadzkę. Pisnęła z bólu, jednak szybko podniosła się i cofnęła, aby zobaczyć, co było przyczyna jej wypadku. Podeszła powoli na czworaka do ciemnej sylwetki leżącej na podłodze. Drżącą dłonią poruszyła nią i odskoczyła do tyłu wydając przeraźliwy krzyk. Na podłodze leżała pani Weasley, całkowicie blada, miała szeroko otwarte, zaczerwienione oczy i sine usta. Nie ruszała się. Nie oddychała. Hermiona zakryła usta dłonią, gdy łzy napłynęły jej do oczu. Po chwili jednak znów usłyszała przeraźliwy syk. Przerażona szybko wstała na nogi i znów zaczęła uciekać. Piekły ją oczy, łzy płynęły po policzkach i w głowie szumiało jej jeszcze bardziej. Jednak teraz jakby gdzieś z oddali słyszała cichy szept. Dochodził z daleka jednak go słyszała. Nie potrafiła wyłapać konkretnych słów, brzmiało to trochę jak szeptanie do małego dziecka, kiedy się je usypia. Przeraziło ją to jeszcze bardziej niż syk, prawdopodobnie węża. Zaczynało brakować jej tchu, gdy z impetem uderzyła w ścianę tuż przed sobą. Przenikały przez nią słabe promienie. Chyba stała teraz przed drzwiami. Ręką namacała klamkę i czym prędzej nacisnęła ją. Oślepił ją jasny blask słońca. 

Zrobiła krok do przodu i odkryła, że znajduje się na dziedzińcu Hogwartu. I jest lato. Odwróciła się, by zobaczyć, czy kreatura wydająca przeraźliwy dźwięk nadal ją goni, jednak za nią nie było żadnych drzwi. Stała na środku dziedzińca. Rozejrzała się dookoła, nikogo nie było. Co tu się dzieje, pomyślała. Nadal była w samej piżamie. Stała tak otoczona szumem pobliskich drzew. Zaczęła zastanawiać się gdzie powinna pójść. Musi udać się do dyrektora. Kilka chwil temu widziała w jakimś dziwnym miejscu martwą Molly Weasley. Dumbledore musi o tym wiedzieć. Była już przy wejściu do szkoły, gdy usłyszała donośny gwizd. Gwizd oznajmiający odjazd pociągu Hogwart's Express. Zdezorientowana szybko pobiegła w tamtą stronę.

 Cała stacja zatopiona była we mgle. Ponownie usłyszała głośny gwizd. Pociąg stał na torach i był gotowy do odjazdu. Po chwili zobaczyła, że jest on pełen ludzi. Wszyscy uczniowie byli w środku. Pytała tych, którzy byli najbliżej co się tu dzieje i dlaczego pociąg odjeżdża, jednak oni tylko uśmiechali się i machali w jej stronę. Po chwili dojrzała w przedziale kawałek dalej twarz Harrego. I Rona. I Nevilla. Oraz kilku nauczycieli. Wszyscy mieli na twarzy ten demoniczny, sztuczny uśmiech. Ruszyła w ich stronę jednak pociąg w tym momencie ruszył, znikając w gęstej mgle. 
- Co tu się dzieje do cholery? - Krzyknęła łamiącym się głosem. Jednak nie usłyszała odpowiedzi. Co ma zrobić? Gdzie ma iść? Gryfonka ukryła twarz w rekach. - Myśl, Hermiono, myśl. Do Dumbledora. Tak. Do Dumbledora. - Ruszyła z powrotem do szkoły. Znów słyszała ciche szeptanie. Jednak tym razem, jakby siedziało w jej głowie. Potrząsnęła nią i dzielnie szła przed siebie. 

Po kilku minutach stanęła przed wielkimi drzwiami i ostrożnie weszła do szkoły. Była pełna uczniów. Wyglądało to jak zwykły szkolny dzień. Standardowa wrzawa i przepychanie się na korytarzu. Jedyna dziwną rzeczą było to, że nikt jej nie zauważał. Zaczepiała kilka osób, aby dowiedzieć się w końcu co tu się dzieje, ale nikt nie reagował. Kręciła się tak po korytarzu, próbując znaleźć kogoś kto jej pomoże. Wtem ponownie usłyszała mrożący krew w żyłach syk. Błyskawicznie odwróciła się i ujrzała ogromnego węża. Nagini. Nim zdążyła zareagować wąż rzucił się prosto na nią.


Krzyknęła przeraźliwie i zerwała się na łóżku. Była cała spocona i roztrzęsiona. Na szczęścia Lavender nadal spała, głośno chrapiąc. Hermiona potykając się o własne nogi chwyciła różdżkę, narzuciła na siebie szatę i wybiegła z dormitorium prosto do gabinetu dyrektora. Przed posągiem gargulca wypowiedziała 'Cytrynowy drops' i udała się schodami w górę. Będąc pod drzwiami odetchnęła kilka razy, aby się uspokoić. Zapukała i gdy usłyszała przyzwolenie dyrektora weszła do środka.
- O. Witaj Hermiono. - Dyrektor uśmiechnął się serdecznie, jednak od razu dostrzegł, że dziewczyna jest roztrzęsiona. - Czy coś się stało, moja droga? Usiądź. - Hermiona usiadła prędko, bo kolana zaczęły odmawiać jej posłuszeństwa.
- Ja.. To pewnie nic takiego, ale czy mógłby pan sprawdzić, czy u państwa Weasley wszystko w porządku?
- Czy Harry miał znów jakiś sen?
- Nie ja tylko.. - Hermiona spuściła wzrok. Po co właściwie tu przyszła? Miała dziwny sen i bez potrzeby zawraca innym głowę.
- Rozumiem. Kobieca intuicja. Zaczekaj tu. - Dumbledore przywołał skrzata i poprosił o przyniesienie dla Hermiony herbaty. On sam wyczarował patronusa w kształcie feniksa, który po chwili zniknął w kominku. Dumbledore wszedł chwilę po nim. Mała skrzatka przyniosła Hermionie filiżankę pełną gorącej herbaty, po czym od razu zniknęła. Dziewczyna pomyślała sobie o stowarzyszeniu WESZ, które do zeszłego roku prowadziła. Rozwiązała je, ponieważ nikt nie chciał się przyłączyć i nie przynosiło żadnych rezultatów. Poza tym Zgredek wciąż ja przekonywał, że skrzaty naprawdę lubią pracę w Hogwarcie. Hermiona upiła kilka łyków herbaty i po paru minutach z kominka wyszła Profesor McGonagall a za nią Profesor Dumbledore. Hermiona opowiedziała im o dziwnym śnie i stwierdziła, że nie powinna w ogóle tu przychodzić. Jednak nauczyciele powiedzieli, że dla całkowitej pewności dobrze zrobiła powiadamiając ich o tym. Kilka minut później kiedy Hermiona już nieco uspokoiła się, z kominka dyrektora wyszedł osiołek - patronus Molly Weasley. Widząc go Hermionie spadł kamień z serca. Przemówił on głosem pani Weasley i powiedział, że dziękuje za troskę. Nikt w Norze nie zauważył, że jedno z zaklęć ochronnych osłabło. Na szczęście nic się nie stało. Tylko mała żmija wślizgnęła się do kuchni. Ośliczka podziękowała, życzyła wszystkim dobrej nocy i rozpłynęła się.
- Widzisz Hermiono, warto ufać swojej intuicji. - Powiedział z uśmiechem dyrektor. Po chwili zmienił wyraz twarzy na bardzo poważny. - Chyba nie powinienem był prosić o twoją pomoc nad eliksirami dla Zakonu. Powinnaś teraz skupiać się tylko na nauce, a nie przejmować w.. sprawami Zakonu.
- To nic takiego profesorze. Miałam ostatnio gorsze dni, ale poradzę sobie.
- Jak uważasz, moja droga. Jednak porozmawiam o tym  z profesorem Snape. Jeszcze jedno Hermiono. Pani Hooch zawiadomiła mnie, że ty i kilku innych uczniów nie wróciliście do Hogwartu razem z resztą grupy.
- Tak dyrektorze. Przepraszam. Źle się poczułam.
- Nie będę nikogo za to karać, ponieważ wszyscy są już pełnoletni i mieli takie prawo. Ale chce cię tylko ostrzec moja droga. Wiesz, że są to niebezpieczne czasy. Zwłaszcza dla ludzi z twojego otoczenia. Po prostu robię wszystko co mogę, dla waszego bezpieczeństwa.
Hermiona pożegnała się z dyrektorem, a jej opiekunka odprowadziła ja do pokoju wspólnego. Dziewczyna na palcach udała się do swojego dormitorium i błyskawicznie położyła do łóżka. Zaczęła zastanawiać, który sen był gorszy - ten ze Snape'm czy dzisiejszy. Zdecydowanie wizja martwej kobiety, którą traktowała jak drugą matkę była o wiele bardziej przerażająca. Nie, przerażające było to, że jej sen był poniekąd prawdą. Gdyby opadły na przykład dwa zaklęcia, Weasleyowie byli by w poważnym niebezpieczeństwie. Jeszcze chwila i zacznie wierzyć, że te brednie, o których tak namiętnie opowiadała Trelawney są prawdą. Nie, pomyślała, do tego nigdy nie dojdzie. Po czym zamknęła oczy i po chwili, nadal lekko wystraszona, zasnęła.